Filmowcy i owszem, zjawili się ochoczo, ale tym razem reżyserem tego happeningu była Beata Szewczyk, a aktorami młodzież z Barda i Przyłęku. Zaproszeni goście specjalni, w osobach reżysera Radosława Piwowarskiego, aktorów Roberta Gonery i Roberta Kowalskiego a także Jerzego „Konia” Matysiaka, którzy tworzyli w tym miejscu w 1989 roku film „Marcowe migdały”, byli bardzo wzruszeni spotkaniem z mieszkańcami miasta, którzy przed laty statystowali w filmie. A po obejrzeniu scen z filmu odegranych przez młodzież ocierali łzy. Spotkanie z twórcami było również okazją do rozmowy o filmie, o inspiracjach, aktorach a także wspomnień z pobytu w Bardzie. Nie zabrakło zabawnych anegdot.
- Jestem szczęśliwy, że są tacy ludzie, którym się jeszcze coś chce w tym kraju zrobić - Radosław Piwowarski nie krył wzruszenia. - Może dożyjemy chwili, że w waszym mieście, bo rozmawiałem z burmistrzem i z naszymi aktorami, z Gonerą, z Kowalskim, z Moniką Bolibrzuch, z „Koniem”, że zrobimy film o tym mieście.
- Jak to się stało, że pan i wy wszyscy trafiliście do Barda?
- Muszę zacząć od tego, że kiedy przyjechałem do Wrocławia, to trafiłem, jako bardzo młody człowiek, na wspaniałego scenografa, Tadeusza Kosarewicza, który zakochany w Dolnym Śląsku, zaczął mi pokazywać te miasteczka i ja się zakochałem natychmiast i zacząłem tu przyjeżdżać i trzy czy cztery filmy zrobiłem w tych różnych miejscach. A co do samego Barda, to jak ja tu wysiadłem i zobaczyłem tę stacyjkę z tym łukowatym peronem i dziurę tego tunelu - to może być tylko marzenie każdego filmowca, żeby takie miejsce znaleźć. W tym momencie się wszystko zaczyna, wyobraźnia uruchamia. Drugim takim elementem była rzeka i most a następną było to, że myśmy tutaj trafili na fantastyczną atmosferę, dostaliśmy tyle od mieszkańców Barda serdeczności i chęci pomocy, na tych scenach co robiliśmy, co widzieliście w filmie to przychodziły dzieci ze szkół przyprowadzane przez nauczycieli, pamiętam było strasznie zimno, one marzły, myśmy nie wiedzieli jak je tam utrzymać ale nikt nie uciekał i od początku tu była jakaś taka dobra atmosfera dla nas, ale nie spodziewałem się, że to się skończy takim wspaniałym widowiskiem. Jeszcze chciałem powiedzieć jedną rzecz – to był film debiutów, to było coś niezwykłego, że w tym filmie zadebiutowało tylu fantastycznych aktorów i aktorek, których los później się potoczył jednych bardziej efektownie drugich mniej, ale z tej grupy prywatkowej jest tak Robert Gonera, Robert Kowalski, Monika Boni, Piotrek Siwkiewicz, Olaf Lubaszenko i Maciej Masztalerz. Na początku jest taka lista: „po raz pierwszy na ekranie”, to jest fantastyczne, wręcz historyczne. - Chciałem powiedzieć, że nie ma już takich reżyserów, którzy w ten sposób wprowadzają nowych ludzi na ekran. „Po raz pierwszy na ekranie”. Ta formuła już nie istnieje. My wtedy, w tych naszych pierwszych rolach zostaliśmy bardzo poważnie potraktowani przez pana reżysera, którego trochę się baliśmy. Ale było sympatycznie, choć był pełen respekt. I to była ogromna przyjemność zobaczyć swoje nazwisko po raz pierwszy na dużym ekranie – mówi Robert Gonera.
- Dlaczego taki temat poruszył pan w filmie?
- To był pierwszy film na temat ‘68 roku i to jest niezwykłe. Nie przypuszczałem, że ja pierwszy zrobię taki film – dodaje Radosław Piwowarski. - To jest historia dosyć osobista, był Andżulina, był Hefajstos w mojej klasie w liceum. Oni wyjechali każdy gdzie indziej. Nawet Bronka „co miała nowy stanik” jest z naszej klasy. Zastanawiając się kiedyś nad tym co się stało, że wszyscy moi przyjaciele wyjechali, zacząłem się jak gdyby cofać myślami i doszedłem do wniosku, że pierwszym takim powodem poróżnienia Polaków po wojnie był ‘68 rok. Powiedzenie, że ty nie jesteś Polak, ty jesteś Polak, ty jesteś zły Polak a ty jesteś dobry. I zrobiłem ten film. To miał być film o moich przyjaciołach z mojej klasy, którzy musieli ten kraj opuścić i trafiłem w ten temat. Jak pokazałem ten film w Sztokholmie, na ogromnej sali, kilkaset osób i to byli wszystko Polacy, którzy wyjechali w 1968 roku i mówią słuchaj to jest film o mnie, ty nakręciłeś film o mnie. Ja pochodzę z Ząbkowic, ja pochodzę z Kłodzka. I tu się okazało, że trafione jakoś tak w punkt. Bo to z tych miasteczek wyjeżdżali szewcy, nauczyciele, zwykli ludzie, którzy się dowiedzieli, że muszą kraj opuścić.